Kreacje Mikołajka

Dedykowane (znowu) naszym dzieciom i tym, którzy będą je uczyć

Szkolny psycholog siedział za biurkiem i patrzył na rysunek, który kilka minut wcześniej przyniosła zaaferowana nauczycielka klasy trzeciej c. Nauczycielka, młoda dziewczyna w za krótkiej spódniczce, stała przy drzwiach i wyłamywała sobie palce. Psycholog zmarszczył brwi.
- Ja naprawdę nie wiem, co o tym myśleć – powiedziała nauczycielka drżącym głosem. – Ten dzieciak zaczyna mnie niepokoić. To nie jest pierwszy taki przypadek. Zaczęło się od tego opowiadania, które tydzień temu kazałam napisać. “Jak spędziłem wakacje”. Czytałeś je?
- Nie zdążyłem – przyznał się psycholog. – Miałem trochę problemów z dziewczynką z pierwszej a, taką wysoką czarną z warkoczykami. Każde zdanie nauczyciela kwitowała słowami “Wcale nie, moja mama mówiła, że to jest postkolonialna antropologia naiwna i nijak się to ma do relatywizmu kulturowego, który powinien pan stosować, skoro w piętnastoosobowej klasie mamy troje Chińczyków, jedna Wietnamkę, Hindusa i dwoje dzieci z mieszanych małżeństw. Dokonuje pan na nas procesu przymusowej akulturacji. Czy wie pan, że od przymusowej akulturacji można umrzeć?”. Ta matka ma przyjść dzisiaj ze mną porozmawiać.
- Laura – westchnęła nauczycielka. – Słyszałam już o niej i aż się boję. Rzuć okiem na to wypracowanie, dobrze?
Psycholog sięgnął do szuflady i wyciągnął zeszyt, podpisany na okładce wielkimi, koślawymi literami “Mikołaj Aleksander. Homid, galliard, Tubylec Betonu”.
- “Jak spędziłem wakacje” – przeczytał. – “Na wakacjach byłem u wujka Alka na Mazurach. Wujek Alek ma duży dom i zaprasza tam wszystkich znajomych....” Nie widzę w tym na razie nic strasznego. W tym rysunku, moja droga, szczerze mówiąc, też nie dostrzegam jakichś szkodliwych treści. Chłopiec narysował po prostu ulubione zwierzątka domowe. Co prawda nie wszystkie dzieci rysują wielkie psy i niedźwiedzie, ale...
- Czy mógłbyś jednak przeczytać to wypracowanie? – przerwała mu nauczycielka.
Psycholog skrzywił się. Nie lubił, kiedy ktoś kwestionował jego autorytet. Był bardzo młody, dopiero po studiach, była to jego pierwsza poważna praca i bardzo nie chciał, aby uznano go za niekompetentnego. A po tym pierwszym tygodniu i kilku rozmowach z Laurą już czuł, że grunt wymyka mu się spod stóp.
- “.... zaprasza tam wszystkich znajomych. W tym roku przyjechały dziady warszawskie i cyce poznańskie. Lubię cyce poznańskie, bo wujek Mordor ma fajnego synka...” Nie podoba mi się dobór słów. Powinniśmy porozmawiać z jego rodzicami na temat używania wulgarnego słownictwa w rozmowach z synem. Zbyt szybka ekspozycja na wulgaryzmy powoduje wyrobienie nieodpowiednich odruchów i zatracenie..
- Przeczytasz to do końca? – warknęła nauczycielka. Psycholog popatrzył na jej nogi, pomyślał, że mógłby kiedyś spróbować się z nią umówić, więc nie powinien jej do siebie zrażać, westchnął i zaczął czytać dalej.
- “Co prawda ten synek to Fianna, a oni wszyscy są, jak mówi matka Lorki, bandą cholernych zielonych leprekaunów i nie należy im ufać, a matka Lorki wie, co mówi, bo ona pisze o nich książki, ale ja go lubię. Jest ode mnie młodszy, ale zna już różne fajne rytuały. Razem z Nastką i Lorką chcieliśmy wywołać zmorę, ale matka Nastki, jak się dowiedziała, przyłożyła nam mokrą szmatą, więc postanowiliśmy tylko przejść do Umbry. Ale nie mieliśmy żadnego lusterka. To Lorka powiedziała, że możemy wykręcić lusterko z samochodu wujka Dawida, ale jak wujek Dawid to zobaczył, to się zmienił w Crinosa, a on jest Gurahlem...”
- Widziałeś, jak on to napisał? – przerwała mu nauczycielka. – Nie mogę mu wytłumaczyć, że “góral” pisze się inaczej i z małej litery
- “...więc zahaczył głową o sufit i wybił w nim dziurę i wtedy ciocia Mysza dostała ataku śmiechu i zgubiła ząb, i wszyscy tego zęba szukaliśmy, i w końcu Lorka znalazła go pod stołem. Ale powiedziała, że go cioci Myszy nie odda, bo to jest potężny fetysz i ona go będzie nosić, bo ona też chce, jak ciocia Mysza, zawieszać wszystkie komputery. I wtedy mama Lorki się wściekła i powiedziała, dziecko, jeśli zawiesisz mój komputer, to jak Boginię kocham, zabiję cię, a potem wskrzeszę, żeby cię zabić jeszcze raz i kazała oddać zęba. A potem komputer mamy Lorki i tak się zawiesił, bo ciocia Mysza wkurzyła się na wujka Pierdragona, bo się znowu spóźnił i mama Lorki poszła go utopić w jeziorze. Komputer, nie wujka. To było pierwszego dnia. Drugiego dnia rano obudziliśmy się bardzo wcześnie i chcieliśmy śniadanie, ale wataha spała, a jak obudziliśmy wujka Kleszcza, żeby nam zrobił jeść, to nam powiedział, że nas nienawidzi, ale myśmy się nie przejęli, bo wiemy, że on i tak wszystkich rano nienawidzi. Wujek Kleszcz usmażył nam jajecznicę, a potem przyjechał wujek !Blob! i wujek Draker i wujek Eon i oni zaczęli obradować. Ciocia Mysza wkurzyła się na wujka Pierdragona, bo się wymądrzał i zawiesiła komputer wujka !Bloba!, i wujek !Blob! poszedł go utopić w jeziorze, a wtedy wujek Eon strasznie się zdenerwował, bo tam były jakieś bardzo ważne skrypty i kazał wujkowi !Blobowi! nurkować po ten komputer, a wujek !Blob! powiedział wujkowi Eonowi, że chyba go pogięło i zaczęli się kłócić. I tak wyglądał pierwszy dzień obrad. Myśmy siedzieli pod stołem z psami, bo wujek Mikk powiedział, że to jest właściwe miejsce dla szczeniąt i rzucał nam od czasu do czasu kości, i myśmy się bili z psami o te kości, bo podobno to jest właściwy trening dla nas, czyli młodych wilkołaków. Co prawda Lorka twierdzi, że ona nie jest wilkołakiem, tylko magiem, ale nie wie jeszcze, z jakiej Tradycji, ale ja myślę, że ona i tak jest Krewniakiem. Ugryzłem psa wujka Aleksa w kark i pies uciekł. Byłem z siebie bardzo dumny. A wieczorem była pełnia i chodziliśmy po Księżycowych Mostach, wszyscy oprócz wujka Skały, który się sponiewierał księżycówką i nie mógł się ruszyć. Mama Lorki powiedziała, że powinniśmy go gdzieś zawiesić i zrobić sobie wreszcie ten piknik pod wiszącym Skałą, co to się zapowiada od lat. Ja bym nie chciał, bo wujek Skała jest fajny. Uczy mnie grać w go i opowiada o gangsterach z Nowego Jorku i Chicago. Trzeciego dnia wrócili moi rodzice, którzy byli wysłani w delegację na Eurocon jako prasa i tata cały dzień opowiadał. Chciał nam pokazać zdjęcia, które zrobił cyfrowym aparatem pożyczonym od Nietoperza, to znaczy taty mamy Lorki, ale ciocia Mysza była dla odmiany w bardzo dobrym nastroju i tak się śmiała, że aparat się zawiesił, więc tato utopił go w jeziorze. Mama Lorki spojrzała wtedy na mojego tatę tym słynnym spojrzeniem, więc tata zanurkował po aparat. A potem przyjechała cała reszta redakcji i wieczorem zrobiliśmy Festiwal Piosenki Debilnej “Weź to wyłącz” i wygrali go ciocia Basia i wujek Filip, śpiewając “Chryzantemy złociste” na dwa głosy operowe. Tak śpiewali, że przyleciał jeden pan z domu trzy kilometry dalej i zapytał, co my tu robimy, a wujek Norman mu powiedział, że jak zwykle kulturę. I było bardzo fajnie, bo robiliśmy kulturę jeszcze dwa tygodnie, ale mi się już nie chce pisać, bo mam za mało punktów Gnozy, bo jestem zmęczony i musze odprawić rytuał, żeby mi wróciły.” – Skończył psycholog czytać słabym głosem, bo z wrażenia zabrakło mu tchu. – Kim są jego rodzice?
- Widzisz? – powiedziała nauczycielka. – Teraz rozumiesz, czemu się denerwuję? To jest jakaś banda zupełnie nieodpowiedzialnych ludzi. Nie wiem, czy to margines społeczny, ale na to wygląda. Żyją w jakiejś komunie, używają na co dzień wulgaryzmów, zmieniają się w jakieś dziwaczne postacie, ja nie wiem, czy to nie jest wyparcie, którym dziecko pokrywa fakt, że jest molestowane, wyobraża sobie, że jest wilkołakiem, bo to mu daje siłę do walki z tym, co go otacza, ten wujek Kleszcz, co to mówi, że ich nienawidzi, to straszne. A popatrz na ten rysunek!
Psycholog popatrzył. Na środku dużej kartki papieru narysowany był mały chłopiec w za dużych spodniach. Obok niego stał wielki czarny pies, coś, co przypominało niedźwiedzia, jakiś mężczyzna z niebieskimi włosami, dwa szare, mniejsze psy i jedna kobieca postać z dwiema błyskawicami zamiast oczu, trzymająca za rękę małą dziewczynkę z warkoczykami, otoczoną niebieskim konturem. Na głowie czarnego psa psycholog zauważył, kiedy się przyjrzał, równie czarnego ptaka. Oprócz nich na górze kartki widać było nogi.
- No i...? – zapytał ostrożnie. – Pewnie lubi zwierzęta.
- To nie są zwierzęta – mruknęła nauczycielka. – Kazałam im narysować swoją rodzinę. Narysował mi coś takiego. Jak go zapytałam, co to jest, to mi powiedział, że jego wataha. I że ten czarny pies to nie pies, tylko jego tatuś w formie lapsus, a na jego głowie siedzi jego mamusia która jest... czekaj, zapisałam to sobie, żeby nie zapomnieć. – Nauczycielka sięgnęła do kieszeni spódniczki – psycholog zastanowił się przelotnie, gdzie ona w tak obcisłej kiecce zmieściła jeszcze kieszenie, nie wspominając o tych kieszeni zawartości – Która jest coraxem. Lupus, nie lapsus. Oprócz tego na rysunku jest wujek Mikk w formie Crinos, ale ja go nie powinnam widzieć, bo nie jestem krewniakiem i mam delirium, i wujek Dawid. To ten z niebieskimi włosami. Jak go zapytałam, czemu ma niebieskie włosy, to powiedział, że nie miał łysej kredki. Te dwa szare psy to wcale nie psy, tylko wilki i to jest ciocia Pandora i wujek Alek, a na górze wisi wujek Skała i to jest piknik. A ta pani z dziewczynką to Lorka i jej mama. Zapytałam, czemu mama Lorki ma błyskawice zamiast oczu i Mikołajek powiedział mi, że ona ma takie spojrzenie. Słuchaj, ja naprawdę nie wiem, co robić, to chyba jest jakaś sekta, robią dzieciakowi pranie mózgu, nie wiem, sataniści czy coś, sprawa jest dość poważna, powinieneś się jak najszybciej tym zająć i zawiadomić odpowiednie władze, może trzeba będzie jakiegoś kuratora ustanowić, bo ja się bardzo denerwuję, to się może naprawdę źle skończyć dla tego małego, zatraca kontakt z rzeczywistością....
Psycholog odetchnął głęboko. Nauczycielka najwyraźniej traktowała swoje obowiązki bardzo poważnie.
- Uspokój się – powiedział. – Ja się tym zajmę. Dzwoniłaś do jego rodziców?
- Tak, chciałam, żeby przyszli, ale powiedzieli, że nie mają czasu, bo jadą do Torunia do jakiegoś zakonu. Jestem absolutnie pewna, że to jakaś sekta. Ale mama była na tyle miła, że powiedziała mi, że i tak dzisiaj przyjdzie tu jego matka chrzestna, bo ją wezwaliśmy w sprawie jej córki. Zachichotała, życzyła mi powodzenia i się rozłączyła.
- W sprawie córki? – zdziwił się psycholog. W jego mózgu zaczęło kiełkować pewne podejrzenie, ale bał się je sformułować i powiedzieć na głos.
Ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę! – powiedział psycholog. Drzwi otworzyły się i stanęła w nich wysoka, krótko ostrzyżona kobieta w skórzanej kurtce i dżinsach. Spojrzała na niego i psycholog nagle poczuł, jakby coś wwierciło mu się w mózg przez oczy i pierdalnęło w czaszkę od tyłu.
- Dzień dobry – rzekła głosem jak brzytwa. – Pan chciał się ze mną widzieć w sprawie mojej córki Laury, tak? I mojego chrześniaka?
- Tak, tak – rzuciła nauczycielka pospiesznie. Kobieta spojrzała na nią. Psycholog poczuł natychmiastową ulgę. – Mikołajek przejawia pewne niepokojące zachowania...
- Pani też jest psychologiem? – zapytała matka Laury.
- Nie, jestem jego nauczycielką....
- Tak, słyszałam, że ma pani jakieś problemy z jego wyobraźnią. Trzeba przyznać, że my też czasami nie możemy za nim nadążyć, ale to chyba nic złego, prawda? Czy też może wolałaby pani, żeby nie potrafił sklecić zdania i się podpisać? Jest niezwykle zdolny jak na dziewięciolatka, ale trudno się dziwić, skoro od początku przebywa w otoczeniu bardzo kreatywnych ludzi. Zreferowała pani sprawę temu panu? – Nauczycielka, która najwyraźniej też odczuwała nieprzyjemny ból w potylicy, kiwnęła głową. – To może nas pani zostawi? Lekcja się już chyba zaczęła?
Nauczycielka wybąkała coś, co zabrzmiało jak “Przepraszam, dziękuję, do widzenia” i wyszła, a właściwie wybiegła, potykając się na progu. Psychologowi zrobiło się jej żal. Mama Laury usiadła naprzeciwko niego i uśmiechnęła się.
Psycholog poczuł, jak pocą mu się ręce. Sięgnął po rysunek i zeszyt z wypracowaniem, przełożył je na środek biurka, zabębnił palcami po blacie. Podejrzenie, które kiełkowało mu w mózgu, zmieniło się w pewność, kiedy zobaczył przypięty do klapy skórzanej kurtki czarno-zielony znaczek z logo. Widywał to logo co najmniej raz dziennie, kiedy wchodził na swoją ulubioną stronę internetową.
- Słucham – powiedziała mama Laury i uśmiechnęła się szerzej.
- Eee... – zająknął się psycholog. Starannie ułożone zdania wyleciały mu z głowy; czuł się zupełnie jak uczniak, który miał właśnie powiedzieć, że nie odrobił zadania domowego. – Ja właściwie... tego... ja mam jedno pytanie.... czy byłoby dużym nietaktem, gdybym.... to znaczy... nie wiem, jak to ująć, zdaję sobie sprawę z tego, że to niezręcznie o to pytać, ale... – Wziął głęboki wdech, zamknął oczy i rzekł: - Czy ja mógłbym z wami kiedyś zagrać?

Dublin, 15. XI. 2004.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

A completely different story

Untitled

Bajka z innej bajki