Posty

Wyświetlanie postów z kwiecień, 2009

Beyond the Tanhauser' Gate - a fragment

In this world, where antennae and sodium lights dim the midnight sky, where rain pours down the vast canyons built of steel and glass, where people run like ants, we exist. There is a precious few of us; disregarded, unwanted, almost disembodied, we live covered in plastic sheets of provisional raincoats. You don’t see us; you may pass us on the street a thousand times, look into our faces and forget it the next instant. We all look the same for you, somebody once said; you, on the other hand, you all look the same to us. How can you think you are any different one from another, boast about variety of hair colours and eye shades while you don’t see the difference between the Corean and the Japanese? They don’t look remotely alike. At least not to us. To us, it’s you who all look the same. You despise us for invading your precious countries, claiming the jobs none of you wanted to take, even the Eastern Europeans whom you seem to despise only a bit less than us. You seem always to hate

Preludium

Mam na imię Lorca. To nie jest moje prawdziwe imię. Podobnie jak tożsamość, którą przybrałam, nie jest moją prawdziwą tożsamością. Jest mi potrzebna, aby opowiedzieć tę historię. Byłam taka, kiedy ta historią się toczyła i choć już jestem zupełnie kim innym, muszę powrócić do tamtej mnie, tamtych uczuć i zachowań, by zdać właściwą i pełną relację. Choć nigdy nie będzie ona pełna i właściwa, gdyż opowiadam ją z mojego punktu widzenia. Monolog w starciu z narracją polifoniczną nigdy się nie obroni. Nie wiem nawet, czy to, co zapamiętałam, jest słuszne i właściwe. Umysł ludzki jest zawodny, a percepcja lubi płatać nam figle. Wielokrotnie się o tym przekonałam i nauczyłam pokory. Może niezbyt wielkiej. Ale na pewno większej, niż posiadałam wtedy, kiedy zaczynałam. Kiedy toczyła się ta opowieść, byłam niewidzialna. Codziennie spotykacie wielu ludzi takich jak ja; mijacie ich na klatce schodowej, w supermarkecie, na przystanku tramwajowym; niczym nie wyróżniające się twarze, stroje, sylwet

Leonida - miasto 1

Śniła o wiośnie i o mieście, które do złudzenia przypominało to, w którym mieszkała, ale nim nie było; te same tramwaje jeździły nie istniejącymi ulicami do dzielnic, które już albo jeszcze nie było. Czasami wypuszczała się na wędrówki po kraju i tam przekonywała się, że miasta o tych samych nazwach leżały gdzie indziej i wyglądały inaczej. Wiele razy śniła o dworcu kolejowym, którego nigdy nie widziała. Czasami po przebudzeniu zastanawiała się, co to za miasto i co za kraj, czy to tylko wytwór jej wyobraźni czy też ta słynna rzeczywistość alternatywna czy równoległa; a potem przypominała sobie wszystkie opowieści o życiu w snach i snach w życiu i porzucała chęć i zamiar opisania tych podróży. Jednak siedząc z kubkiem herbaty przy kuchennym stole albo czekając na ucznia rozmyślała, co by się stało, gdyby systematycznie powoływała do życia tamten świat: wykreślała plany miasta, rysowała mapy, budowała - jak z klocków na przykład - stacje kolejowe i wysokie żurawie portowe stolicy, w jej

Ciotka

Doskonale ją pamiętam; była wysoka i szczupła. Pachniała bielizną suszoną na dworze w wietrzny, deszczowy dzień. I samotnością. Tym wszystkim, co natychmiast kojarzyło się z jesiennymi wieczorami, chłodem i zdziczałym, wygłodniałym kotem włóczącym się w ciemności wśród krzaków, tracących ostanie liście. Myślę, że wydzielała bardzo intensywną woń smutku i rezygnacji, chociaż czasami, kiedy wkładała perły, przypinała do płaszcza wyleniały kołnierz z lisa i naciągała rękawiczki, zetlały zapach Chanel nr 5 unosił się nad nią jak czerwony sztandar buntowników. Pamiętam też jej psa, wiekowego charta rosyjskiego imieniem Dymitr. Dymitr śmierdział starym psem. Był też dom, który kiedyś pachniał jabłkami i cynamonem, a teraz zalatywał kurzem, myszami i naftaliną.