Trzecia Bajka

The woods are lovely, dark and deep; but I have promises to keep,
And miles to go before I sleep; and miles to go before I sleep.
- Robert Frost, “Stopping by woods on snowy evening”



Kobieta z pustyni zamieszkała na jakiś czas w osadzie pod lasem.
Zbudowała dom w pewnym oddaleniu od zabudowań, ale w zasięgu ludzkiego głosu. Słyszała śmiechy i nawoływania, szczekanie psów, stukot końskich kopyt. W nocy czasami dochodziły do niej kłótnie kochanków i płacz dzieci, które wystraszyły się własnych słów. Chodziła do studni pośrodku osady, by nabrać wody i porozmawiać ze zgromadzonymi tam kobietami; niektóre patrzyły na nią krzywo, bo nadal nosiła ubrania, do których przywykła na pustyni. Kiedyś, raz, zdjęła swoje srebrne bransolety i nie uczerniła henną powiek; w wodzie w wiadrze zobaczyła swoją twarz, obcą i dwuwymiarową, jak twarz ducha.
I chociaż wcześniej żyła już wśród ludzi z gór, nie nauczyła się dobrze ich języka; miała jednak wrażenie, że kiedyś władała nim sprawniej, pewniej, nie milkła
nagle w połowie zdania, rozpaczliwie próbując znaleźć właściwe słowo. Krzyżowcy, z którymi wróciła z pustyni, próbowali uczyć ją, jak biegle posługiwać się ich mową, ale bywali zbyt niecierpliwi albo nie mieli dla niej czasu. Kiedy wracała do domu, milczała albo mówiła do kota w narzeczu pustyni, pełnym szeleszczących dźwięków suchego piasku.
Czasami siadała wieczorem na ganku, brała na kolana kota i patrzyła na domy, których okna rozświetlał płonący na kominkach ogień. Nadchodziła noc i pomarańczowe prostokąty zdawały się niezwykłymi otworami wykutymi w skale, przez które można było zajrzeć do
rozpalonego wnętrza Ziemi. Tęskniła za słońcem i skałami, które po
zachodzie słońca, kiedy pustynia robiła się zimna, oddawały jeszcze ciepło dnia.
Za jej domem zaczynał się las.
Las nieodmiennie ją fascynował. Był ciemny i gęsty; zaczynał się pasem wysokich krzewów leszczyny i jarzębiny, by potem przejść w kolumnadę grubych pni porośniętych mchem. Pod drzewami też rósł mech.
Drzewa zmieniały się każdego dnia. Przypominały jej pustynię, wiecznie zmienną w promieniach słońca. Drzewa i ich liście były niczym wędrujące wydmy, którym kształt nadawał wiatr. Odkryła, że można patrzeć na jedno drzewo i nigdy nie będzie ono takie samo. To było piękne i w jakiś dziwny, niewytłumaczalny sposób hipnotyzujące.
Ludzie z osady zapuszczali się do lasu używając wielu biegnących przez niego dróg. Nikt nie wiedział, kto wykreślił drogi ani dokąd prowadziły; docierano nimi do innych miejsc, jezior, osad i zamków.
Któregoś dnia, kiedy szła nad swoje ulubione jezioro, w którym mieszkał potwór, zauważyła ukrytą wśród leszczyny wąską, piaszczystą ścieżkę. Kobieta skręciła w nią.
Piasek był ciepły, nagrzany słońcem wpadającym przez korony drzew. Przypominał jej piasek na pustyni. Pierwszego dnia przeszła tą ścieżką tylko kilkaset kroków, do pierwszego wzniesienia.
Następnego dnia wróciła i doszła do szczytu kolejnego wzniesienia. Widziała z niego las po obu stronach ścieżki, cichy i ciemny, oświetloną słońcem linię ciepłego piasku. Powietrze nad nią, rozgrzane i rzadkie, wibrowało jak powietrze nad pustynią.
Kolejnego dnia zapuściła się jeszcze dalej, aż cienie się wydłużyły, sygnalizując zachód słońca. Zawróciłaby, gdyby przed nią nie pojawiło się kolejne wzniesienie. Kiedy dotarła do jego szczytu, przed sobą ujrzała niezwykły widok.
Wąski pas łąki, porośniętej niską trawą, oddzielał las, z którego się wynurzyła, od linii największych, najgrubszych i najciemniejszych drzew, jakie w życiu widziała. Ich korony były tak gęste, że do ziemi nie docierał ani jeden promień słońca. Nawet stojąc w pewnym oddaleniu czuła bijący z lasu chłód pachnący wilgocią.
Wróciła do domu, ale nie mogła spać. Myślała o lesie i jego dziwnych drzewach.
Następnego dnia poszła tam wcześniej. Stała na trawie i patrzyła na grube, ciemne pnie. W lesie panowała kompletna cisza; tam, skąd przyszła, grały cykady, słychać było ptaki sprzeczające się w koronach drzew, szelesty przemykających w poszyciu małych zwierząt; wśród grubych pni panowała niczym nie zmącona cisza. Gdyby tam weszła, słyszałaby tylko swój oddech i bicie serca.
Las ją pociągał. Jego ciemność i cisza zdawały się oferować spokój,
jakiego od dawna nie zaznała. Brakowało głosów, które tak często zakłócały jej samotność i przypominały, że tuż obok żyli ludzie, których języka nie znała na tyle, by czuć się wśród nich bezpiecznie i swobodnie. Las obiecywał, że wśród jego drzew nie będzie czuła rozrywającej jej serce tęsknoty za czymś, co i tak nie mogło istnieć. Że nie będzie inna, obca, nie do końca na miejscu. Był trochę jak pustynia.
Przez kilka kolejnych dni przychodziła tam coraz wcześniej i wracała do domu coraz później, aż w końcu zanocowała na skraju lasu. Było tam zimno, prawie jak w nocy na pustyni. Rano odkryła, że tak zmarzła, że ledwie mogła się ruszać. Wróciła do domu powoli, wlokąc się noga za nogą.
Kiedy tam doszła, na ganku siedział krzyżowiec i głaskał jej kota. Zapomniała o nim; kot, kiedy ją zobaczył, otworzył pyszczek i rozmiauczał się rozpaczliwie.
Krzyżowiec patrzył na nią bez słowa, drapiąc kota za uszami. Minęła go, weszła do domu i zawiesiła nad ogniem imbryk, by zaparzyć kawę. Nadal było jej zimno, choć marsz w letnim słońcu powinien był ją rozgrzać.
Krzyżowiec wszedł za nią.
- Twój kot błąkał się wczoraj przy studni – powiedział. – Zabrałem go i przyszedłem tutaj, ale ciebie nie było. Szukaliśmy cię.
Kobieta szukała słów, żeby mu odpowiedzieć, ale nawet szeleszczące dźwięki z pustyni zniknęły; ich miejsce zajęła cisza. Nie było jej z tym źle. Myślała o lesie, który pachniał wilgocią. Nigdy nie brakowałoby jej tam wody. Nie musiałaby chodzić po nią do studni, do ludzi, dla których była tylko obcą mieszkającą pod lasem. Zastanowiła się przez moment, kiedy nazwą ją czarownicą i przyjdą podpalić jej dom. Nie wiedziała, skąd taka myśl pojawiła się w jej głowie, ale tylko umocniła jej decyzję, by pójść do lasu.
- Niepotrzebnie – powiedziała w końcu.
- Skoro tak uważasz – odparł krzyżowiec i wyszedł.
Kobieta z pustyni nawet się nie odwróciła. Kiedyś byłaby szczęśliwa, gdyby przyszedł; zaproponowałaby kawę, próbowała mówić w języku ludzi z gór. Teraz poczuła przez moment ukłucie żalu; przecież mógł zostać, porozmawiać z nią dłużej, zapytać, gdzie była; z drugiej strony, nie zachęciła go, by został.
Była tak zziębnięta, że poszła spać w południe, z kotem zwiniętym na jej brzuchu. Przyśniła jej się cisza na dnie morza, gdzie wśród wodorostów kołysała się lampa, a w niej chichotał demon.
Kiedy się obudziła, krzyżowiec siedział na stołku przy stole i patrzył na nią. Kot mruczał mu na kolanach.
- Byłaś w lesie. – To nie było pytanie.
- Nie, jeszcze nie – odpowiedziała. – Zatrzymałam się na skraju. Ale chcę tam pójść.
- Dlaczego? – spytał.
- Bo tutaj nie pasuję – odparła po prostu, zaskoczona łatwością, z jaką te słowa jej przyszły. – Przywieźliście mnie ze sobą, niczym trofeum wojenne, a potem zostawiliście samą w obcym miejscu, którego języka i obyczajów nie znam. Na pustyni nie byłam taka samotna.
Krzyżowiec milczał chwilę.
- Na pustyni mieszkałaś w małej oazie otoczonej wysokim kłującym żywopłotem, poza który nie wystawiałaś nosa, bo bałaś się demona – rzekł w końcu. – Teraz nie ma ani żywopłotu, ani demona, a ty nadal boisz się wystawić nos poza swoją oazę. Ale jeśli chcesz, idź do lasu. Kiedy do niego wejdziesz, otoczy cię zupełna cisza. Tam nie ma nic, tylko pustka, ciemność i pnie drzew tak do siebie podobne, że nie potrafisz odróżnić jednego od drugiego. Jedynymi dźwiękami, jaki słyszysz, jest twój własny oddech i bicie serca. Gubisz się po kilku krokach; las cię połyka. Tam nigdy nie świeci słońce i nie śpiewają ptaki; panuje wieczna, wilgotna ciemność, która po jakimś czasie jest tak wszechobecna, że nie słyszysz już ani własnego oddechu, ani bicia serca.
Kobieta z pustyni słuchała go i patrzyła na kota.
- Wielu ludzi się tam zgubiło – mówił krzyżowiec. – Wchodzą do lasu, bo tak jak ciebie, pociąga ich cisza. A potem ich bliscy, o których zapomnieli, uwiedzeni ciszą i ciemnością, próbują ich tam szukać. I często sami giną.
Kobieta podniosła wzrok. Krzyżowiec podniósł się ze stołka.
- Jeżeli się tam zgubisz, nikt z nas nie pójdzie cię szukać – powiedział. –Jesteś obca, nie znasz naszego języka ani obyczajów. Nigdy nie spróbowałaś się ich nauczyć. Ale jeśli koniecznie musisz, weź ze sobą to – położył coś na stole. – Ja zabieram twojego kota. Będzie mu u mnie dobrze, dopóki nie wrócisz.
W drzwiach zatrzymał się na chwilę.
-Zabierz rękawice – powiedział, nie odwracając się.- Będą ci potrzebne.
O świcie kobieta z pusty stała pod lasem i patrzyła na jego ciemne, grube niczym kolumny, drzewa. Był nadal cichy i ciemny, ale był tylko lasem.
Naciągnęła na dłonie pożyczone na pustyni rękawice i sięgnęła do kieszeni. Wyjęła z niej kłębek czerwonej wełny, który zostawił jej krzyżowiec, opasała nią najbliższy pień. Zawiązała węzeł i przełożyła kłębek do lewej dłoni.
A potem zagłębiła się w las.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

A completely different story

Untitled

Bajka z innej bajki