Druga Bajka

Kobieta z pustyni wróciła do domu.
Dom okazał się oazą, otoczoną zeribą z róż damasceńskich, na środku wysuszonej, kamienistej pustyni. Pustynia byłą pomarańczowa i szara; o świcie rozjarzała się wszystkimi odcieniami czerwieni, a o zmierzchu była fioletowa. Kobieta lubiła siadać przed wejściem do oazy, tuż za żywopłotem, który też był szary, kiedy nie pokrywały go różowe kwiaty, i patrzeć na zmieniające się kolory.
W oazie miała wszystko, czego potrzebowała: palmy daktylowe, owoce i wodę w niebieskim źródle. Sypiała w hamaku rozwieszonym między dwiema palmami, a kiedy robiło się zimno, przykrywała się utkaną z wielbłądziej wełny derką. Miecz w pochwie wisiał na drzewie, koń pasł się na trawie i biegał sam po pustyni; zastanawiała się, czy przyprowadzi kiedyś stado, z którym czasami widywała go w oddali, czy może przyłączy się do niego i odejdzie. Na razie wracał.
Którejś nocy nad ranem usłyszała miauczenie; kiedy otworzyła oczy, pod hamakiem zobaczyła małego czarnego kota o pomarańczowych oczach. Kot mruczał i nie wypuszczał się poza żywopłot. Czasami porywał kłębki wielbłądziej wełny i rozwłóczył je po całej oazie; kobieta klęła wtedy na czym świat stoi, goniła kota, ten chował się pod krzakami i parskał.
Niekiedy na horyzoncie pojawiały się karawany albo oddziały zbrojnych; żaden nie zboczył jednak ze szlaku i nie niepokoił jej; byłą zadowolona, bo nie łaknęła niczyjego towarzystwa. Hodowała marchewki, tkała pled z białej i niebieskiej wełny, przycinała róże i była szczęśliwa. Wojna i handel omijały ją szerokim łukiem. W nocy patrzyła w gwiazdy i kołysała się w hamaku, dopóki nie zasnęła.
Tamtego dnia świt był jak zwykle piękny i pomarańczowy, ale obudziło ją parskanie koni, dzwonienie uprzęży i ludzkie głosy. Sięgnęła po miecz, stoczyła się z hamaka i schowała za drzewem.
Ludzi było siedmioro: czterech mężczyzn i trzy kobiety. Mężczyźni nosili zbroje i płaszcze z krzyżami; jedna z kobiet również. Kobieta z pustyni przyglądała im się przez chwilę z ukrycia, po czym podniosła się i ruszyła do źródła. Znała ich wszystkich.
Oni jej nie poznali; nic dziwnego, skoro jej skóra znów była spalona słońcem, a włosy poskręcane. Patrzyli na siebie jakiś czas.
- Ach, to ty – powiedział wreszcie jeden z nich. Nie odezwała się. Nie lubili się w górach; dlaczego mieliby lubić się na pustyni?
- Chcemy zostać tu kilka dni – odezwał się inny. – Zgubiliśmy naszą karawanę, konie są zmęczone.
Kobieta machnęła mieczem.
- Za żywopłotem – powiedziała i odwróciła się do nich plecami. Przestraszony kot siedział na palmie i patrzył na nią pomarańczowymi oczami. Musiała go zdjąć. Kiedy skończyła i podniosłą do ust podrapaną rękę, żeby zlizać krew, już ich nie było. Rozbijali namioty za żywopłotem.
Cały dzień krążyła nerwowo po oazie; próbowała tkać, ale poplątała wątki z osnową: niebieski wzór z regularnych rombów zmienił się w rozmazane zygzaki; wyrwała cztery za małe marchewki i pocięła sobie dłoń o żywopłot, próbując wyciągnąć z niego kota. O zachodzie słońca zerwał się wiatr, a z wiatrem przyszedł demon.
Wiedziała, że przyjdzie; śpiewał jak ruchome piaski i często w nich mieszkał. Od dawno go już nie słyszała i myślała, że nigdy nie wróci, ale najwyraźniej zwabiła go obecność krzyżowców za żywopłotem. Demon był ciekawski.
Kobieta popatrzyła na niebo, które zasnuwało się brudnopomarańczową mgłą piasku niesionego burzą, na żywopłot z różowych róż, który wytrzymał już niejeden samum, na namioty rozbite za nim, na krzyżowców, którzy nie znali pustyni i nie wiedzieli, co ich czeka. Ona widywała już kości karawan, odsłaniane po latach przez kolejne burze. Wiedziała, że nie powinna wychodzić z oazy; demon nie potrafił pokonać żywopłotu.
Ich obozowisko było prawie gotowe; rozpalali ogień. Zdjęli płaszcze i zbroje; śmiali się i żartowali. Kobieta patrzyła na nich, tak odmiennych od niej, na ich jasną skórę, oczy i włosy; ich koniebyły ciężkie i ciemne, miały grube kości i kopyta. Popatrywały niespokojnie na pustynię, nad którą unosił się tuman kurzu.
- Powinniście wejść do oazy – powiedziała i zdziwiła się, jak szorstko i ochryple brzmiał jej głos.
- Skąd ta nagła zmiana? – parsknął jeden z krzyżowców.
- Burza – odpowiedziała kobieta. Odwrócili się i zauważyli pomarańczowe niebo. – Pomogę wam zwinąć obóz – dodała, chociaż wiedziała, że to nie był dobry pomysł. – Zajmę się końmi.
Kiedy wprowadzała ostatniego konia do oazy kot, przerażony zgiełkiem i zamieszaniem przemknął między jej nogami i dał susa prosto w nadciągający wiatr. Wybiegła za nim, dogoniła, złapała za kar i wrzuciła z powrotem do oazy; kiedy się odwróciła, wiatr uderzył ją w plecy, podciął nogi i przewrócił na kamienie.
Jaka jesteś słaba, wyszeptał demon głosem jak tysiąc dzwoneczków, jak łatwi cię podejść, wyciągnąć z tego żałosnego schronienia, które i tak bym zniszczył, bo to tylko krzaki i kolce; jak łatwo cię pokonać, chociaż taka jesteś twarda i samowystarczalna, wystarczy tylko obudzić w tobie emocje i troskę o innych, jaka naiwna, przecież wiesz, że oni ci nie pomogą, zostawią tutaj, a ja zrobię swoje, dobiorę się do ciebie wreszcie, tak długo uciekałaś, myślałaś, że zapomniałem, a teraz już się nie podniesiesz, nie zawołasz o pomoc, za dumna jesteś, ta duma cię zgubi, a nawet gdybyś zawołała, nie usłyszą, a gdyby usłyszeli, nie przejmą się, bo mają twoją oazę, są w niej bezpieczni, a ty wyszłaś ratować kota, ty głupia, koty nie przywiązują się do ludzi, taka słaba, no krzyknij, przecież piasek w gardle nie przeszkadza, no dalej, krzyknij, pokaż, jaka jesteś słaba, niech przyjdą i zrobią z tobą, co im się będzie podobać, zostawią cię tu, przecież cię widzą, widzą, jak przysypuje cię piasek, jak próbujesz się podnieść, nie ma się czego tak kurczowo trzymać, twoja oaza, twoje źródło, i tak bym cię dostał, oni ci to zabiorą zawsze chcieli ci zabrać nie ma nikogo kto by ci pomógł czemu mieliby ci pomagać przecież cię nawet nie lubią nie podniesiesz się nie podniesiesz nie podniesiesz nie podniesiesz….
Ktoś ją podniósł, wziął na ręce i wniósł do oazy; ktoś lał jej wodę na twarz i odgarniał włosy z czoła, trzymał, kiedy zgięta w pół wymiotowała piaskiem; głosy, dłonie, ciepło koca, którym ją przykryli, ogień, mruczący kot liżący ją po szyi; zasnęła.
Kiedy się obudziła, wiatr nadal wiał, a demon chichotał wysoko i piskliwie.
- Upierdliwy skurwiel – powiedział jeden z krzyżowców.
Kobieta usiadła, tuląc do siebie kota. Chichot narastał.
- Pójdzie sobie – powiedziała. – Zawsze sobie idzie.
- A potem wraca.
- Dlaczego go nie wypędzisz? – zapytał któryś. – To twoja oaza.
- Nie wiem jak – przyznała kobieta. Demon sypnął piaskiem w ognisko.
Krzyżowcy popatrzyli po sobie.
- Oczywiście, że wiesz – powiedział jeden, ten, którego najbardziej nie lubiła. – Nie masz lampy?
Kobieta otuliła się kocem. Miała piasek pod paznokciami, w uszach i we włosach, nawet na rzęsach. Kot mruczał i lizał ją po nosie.
Parę godzin później wstała od ogniska, poszła się wykąpać do źródła, a potem ruszyła po lampę, której od dawna nie używała. Słońce wstawało zakryte brudnopomarańczową chmurą pyłu. Demon wył.
Jeden z krzyżowców, ten, którego najbardziej nie lubiła, otworzył jedno oko, kiedy przeszła obok.
- Wybierasz się dokądś? – zapytał. Kobieta podniosła lampę. Krzyżowiec podniósł się szybko.
- Aha – stwierdził. – Pożyczyć ci zbroję?
Kobieta rozważała przez chwilę propozycję. Była kusząca.
- Nie, dziękuję – powiedziała w końcu.
- Pierdolisz – odparł krzyżowiec miękko. – Weź przynajmniej rękawice.
Kiedy wyszła z oazy, miała na sobie za dużą kolczugę, spiętą dwa razy okręconym w talii pasem, i wielkie kolcze rękawice. Demon czekał.
Po raz pierwszy widziała go wyraźnie. Był niewielki, miał chude czarne ciało i wielką głowę z wyłupiastymi, żółtymi oczami.
Ojej, pożyczyli ci zbroję i myślisz, że teraz ci się uda, jaka ty jesteś głupia i naiwna, co trzymasz za plecami….auć!
Kobieta mocniej ścisnęła go za chudą szyjkę i wyciągnęła przed siebie rękę z lampą.
- Do środka, skurwielu – powiedziała miękko. – Ale już.
Kilka dni później krzyżowcy zwijali obozowisko. Kobieta siedziała pod palmą i karmiła kota kawałkami upolowanej rano perliczki. Przez ostatnie parę dni polowała na pustyni. I ona, i kot byli bardzo zadowoleni z rozszerzenia jadłospisu.
Krzyżowiec, którego najbardziej nie lubiła, podszedł do niej i usiadł obok.
- Jedziesz z nami? – zapytał i sięgnął po kawałek perliczki dla kota.
Kobieta zastanowiła się. Wiedziała, że kiedy krzyżowcy wyjadą, oaza starci wiele ze swego uroku. Przyzwyczaiła się do ludzkich głosów, zapachu gotowanego jedzenia i wina pitego wieczorami przy ognisku. Ale nadal miała marchewki i hamak pod gwiazdami, a pustynia była pomarańczowa rano, a fioletowa wieczorem.
*
Leżała w hamaku i patrzyła w gwiazdy. Hamak kołysał się, a ona prawie zasypiała. Rozpoznawała powoli znajome konstelacje; nisko nad horyzontem pojawiła się Mała Niedźwiedzica.
W górach znów przestaną cię lubić, zasyczał demon z lampy. Kobieta spuściła rękę z hamaka, przesunęła palcami po deskach pokładu, nad którym leżała, namacała obły kształt, wzięła zamach i cisnęła lampą za burtę. Plusnęło.
- Północ północny zachód – szepnęła do kota, który zwinął się w kłębek na jej brzuchu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

A completely different story

Untitled

Bajka z innej bajki